"Zwiedzanie na spontanie" - Część 1 - Turcja - Góra Tahtali 2365 m n.p.m. oraz ruiny miasta Phaselis
Trzecia wyprawa do naszej ukochanej Turcji, miała charakteryzować się spontanicznym podejściem do tematu podróżowania-zwiedzania, unikaniem popularnych kurortów oraz wykorzystaniem opcji all-inclusive w stopniu minimalnym. Oczywiście nie wszystko poszło według planu...:) Trzeba jednak przyznać, bez dwóch zdań, iż był to najlepszy z dotychczasowych wyjazdów wakacyjnych.
Końcem sierpnia słońce paliło niemiłosiernie, a ogromna wilgotność charakteryzująca ten region, dawała się okrutnie we znaki. Pragnę nadmienić, iż uwielbiam upał, gorące klimaty i kąpiel w promieniach słońca, jednakże, warunki pogodowe na styku Turcji Egejskiej oraz Riwiery Tureckiej były po prostu nie do wytrzymania, nawet dla najbardziej zaprawionych "w boju" organizmów. Miejcie to na uwadze, wykupując w nadchodzącym sezonie wakacyjnym wczasy w rejonie Kemeru (do dzisiaj mam w telefonie zdjęcie, ukazujące temperaturę w Kemerze o godzinie 17:20......47 stopni Celsjusza!!!).
Ale do rzeczy. Żadnych rezydentów (przepraszam Was, jeśli czytacie właśnie ten post, ale nigdy nie korzystamy z Waszych usług, choć absolutnie nie negujemy ich, uważamy, iż są one przydatne wielu turystom), wycieczek z rodzimymi biurami podróży, a tym bardziej siedzenia przy hotelowym basenie, czy też barze. Autostop, podróże dolmuszami, koniec języka za przewodnika oraz integracja z rodowitymi mieszkańcami tych ziem, czyli autentycznymi, życzliwymi i równie spontanicznymi, jak my, Turkami.
Po szybkim śniadaniu wyruszamy w całodniową podróż. Cel - królująca nad całą okolicą potężna góra Tahtali oraz starożytne miasto Phaselis (niegdyś jedno z najważniejszych miast-portów w basenie Morza Śródziemnego). Z miejscowości Goynuk, która stanowiła naszą bazę wypadową, startujemy dolmuszem do Kemeru. Tam, na centralnym przystanku pod meczetem, łapiemy kolejny bus jadący w stronę Tekirovy. Miłego pana kierowcę informujemy, że chcemy wysiąść w okolicy, z której dociera się na kolejkę Olympos Teleferik. Oczywiście zatrzymanie się i wysadzenie nas w niedozwolonym, z punktu widzenia „cywilizowanego Europejczyka” miejscu, nie stanowi dla prowadzącego dolmusz żadnego problemu (tu należy wysiąść).
Wysiadamy. Żar leje się z nieba, a jest dopiero 10 rano. Podejście do stacji bazowej kolejki to "jedyne" 8-10 km pieszo, asfaltową drogą, cały czas pod górę... Wiecie, co...? Nigdy, ale przenigdy nie róbcie tego! Nie wpadajcie na tak durny pomysł jak my, by iść w takich warunkach, taką odległość pod górę, nie potrafiąc nawet ocenić, ile czasu zabierze ten morderczy "spacer" do kasy biletowej! Po upływie zaledwie kilkunastu minut i przejściu 1,5 km po rozgrzanym, spływającym niczym czarna lawa asfalcie, wymiękamy:) Pojawia się nawet myśl (będąca zapewne skutkiem ubocznym bardzo dużego nasilenia promieni ultrafioletowych), iż trzeba było wykupić tą cholerną wycieczkę za ogromną sumę u jednego z rezydentów lub Mustafy, w ulicznym biurze podróży...
Nagle zza zakrętu wyjeżdża samochód osobowy, zatrzymuje się. Przez otwartą szybę macha do nas przemiła rodzinka, zapraszając do środka. Po prostu CUD! W kilka chwil później jesteśmy już u góry i kupujemy return ticket na Olympos Teleferik, za "jedyne" 25 EUR od osoby. Cena spora, ale warto, warto, naprawdę warto! Na temat samej kolejki, jej nowoczesności, długości czy pojemności nie będę się rozpisywać. Wszystkie niezbędne wiadomości wchłoniecie klikając niniejszy link: Olympos Teleferik 2365 m n.p.m. Warto jednak, pozostać kilka chwil dłużej i poczytać o parku narodowym, który roztacza się dookoła i został bardzo skrupulatnie opisany w jednej z zakładek: BeydaglariNational-Park.
Na szczycie Tahtali spędzamy kilka dłuższych, relaksujących chwil. Napawamy oczy i duszę pięknymi widokami. Majestatyczne góry w oddali, wydają się być jeszcze wyższe i potężniejsze niż ta, na której jesteśmy. Ostre krawędzie skał stromo spadają w dół, a im niżej, tym bardziej zielono. Całe pasmo tonie w błękicie spokojnego, ciepłego morza. Jak na dłoni, po lewej stronie Antalya a gdzieś dalej Alanya, po prawej zaś: Kumluca, Finike, Demre, Kas, Kalkan, może nawet Oludeniz. Czas na tureckie markizy i nasz ulubiony owocowy napój podróżnika - na Tamka:)
Górna stacja kolejki linowej to troszkę turystycznej komercji. Restauracja, sale bankietowe, sklepy z pamiątkami. Dla spragnionych i głodnych, to doskonała opcja na smaczny posiłek przy butelce piwa Efez, w niezwykłych okolicznościach przyrody. Wśród turystów, dwójka śmiałków, która weszła na szczyt góry na piechotę. Należą im się wielkie brawa za wytrwałość oraz chęć zmierzenia się z Tahtali w tak potężnej temperaturze!
Wracamy. Mamy nadzieję, że podczas powrotu do głównej drogi (czyli wspomniane na początku 8-10 kilometrów) ponownie zdarzy się cud... Przyciąganie czasem działa...:) Rozglądam się dookoła, oprócz kilku sympatycznych kóz na parkingu, piękne, białe i nowiuteńkie BMW serii 1. Podjeżdża do nas, szyba opuszcza się automatycznie, a zza kierownicy, przystojny facet po czterdziestce, zaprasza nas do środka, proponując darmowy transport...Gdzie tylko chcemy... Trochę, jak w filmie. No nie?:) Jak okazało się w kilka chwil później, ten miły pan, to dyrektor jednego z pięciogwiazdkowych hoteli w wypoczynkowej miejscowości Tekirova. Pyta gdzie jedziemy, co chcemy jeszcze dzisiaj zwiedzać, który raz jesteśmy w Turcji i gdzie wypoczywamy. Jest mu chyba miło, kiedy informujemy go, że w jego ojczystym kraju byliśmy już dwa razy i uważamy Turcję za jedno z najlepszych miejsc na letni wypoczynek.
Nasz nowy przyjaciel, po szalonym sprincie górskimi zakrętami, skręca w prawo na główną drogę, by kilka chwil później wysadzić nas przed wejściem do parku narodowego, którego centralną część stanowi starożytne miasto Phaselis (na łamach kapitalnego bloga "Turcja w Sandałach" znajdziecie kilka przydatnych informacji na temat tegoż miejsca). Jeszcze tylko mała sprzeczka ze strażniczką/bileterką (niestety nie wiedzieliśmy wówczas o co chodzi, ale jak się potem okazało, nasz przyjaciel chciał zawieźć nas na samą plażę, jakieś dwa kilometry dalej, tak abyśmy nie musieli kupować biletów wstępu i drałować "taki kawał drogi"). Żegnamy się. Pan kierowca-dyrektor zaprasza do swojego hotelu na kolację lub obiad, pytając na pożegnanie, czy nie potrzebujemy jakiś pieniędzy na bilet lub powrotny dolmusz do Goynuk... Zastanawiamy się, czy podobne, bezinteresowne zachowanie mogłoby mieć miejsce na przykład w Polsce... Zdecydowanie NIE!
Phaselis (więcej informacji na oficjalnej, tureckiej stronie) - urocze, piękne miejsce. Trzy plaże/zatoczki, które stanowiły niegdyś trzy porty tego miasta. Pierwsza z nich do złudzenia przypomina Majorkę, wody drugiej podmywają ruiny miasta założonego przez Rodyjczyków, trzecią zaczyna zdobić piasek (to rzadkość). Niemalże wszędzie da się słyszeć lokalny język, a to oznacza, że nie będzie tu zbyt wielu turystów. Innymi słowy, będzie fajniej niż tam, gdzie turyści zwykli przebywać. Zwiedzamy ruiny, siadamy w niewielkim amfiteatrze i patrzymy na majaczący w promieniach popołudniowego słońca szczyt Tahtali. Jeszcze kilka chwil wcześniej nasze stopy stały właśnie na tej górze. Czas na kąpiel, "muszelkowanie" i odpoczynek. Niestety, tym razem nie zabrałem ze sobą butów do pływania, a na prawdę bardzo ostra krawędź podwodnej skały rozcina moją stopę. Rana jest tak duża i tak mocno krwawię, iż po raz pierwszy podczas zagranicznej eskapady, zaczynam martwić się jak wrócę do hotelu i jak poważny może być finał tego zdarzenia. W każdym razie, przeżyłem i mam się dobrze:)
Dzień dobiega końca. Słońce przypominające rozżarzoną, pomarańczową kulę lawy, schodzi co raz niżej i niżej, by za kilka chwil, zupełnie schować się w objęciach ciemności. Drzewa i skały rzucają coraz dłuższy cień. Ziemia jest bardzo sucha, ciepła i pachnąca igliwiem. Wszędzie słychać "śpiewające" cykady... Jest po prostu pięknie i błogo. Wsiadamy do busa, którego docelowym przystankiem jest Antalya. Dajemy kierowcy kilka lirów, prosimy, by wysadził nas w Goynuk. Zasypiamy jak dzieci. Za nami jeden z najciekawiej spędzonych dni w Turcji.
PEŁNA GALERIA FOTOGRAFII NA GOOGLE+
(KLIKNIJ MINIATURKĘ)